sobota, 24 grudnia 2016

Wigilia nad Dunajcem w r. 1914

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia
wielu głębokich i radosnych przeżyć,
wewnętrznego spokoju i zdrowia
oraz wszelkiej pomyślności
w każdym dniu nadchodzącego Roku

życzy
Zespół Historia Rabki


Przedstawiamy dziś Państwu wspomnienia wigilijne, zamieszczone w Dodatku Świątecznym do czasopisma Nowa Reforma nr 650 z 24 grudnia 1915 roku. Są to wspomnienia szczególne, bo jednego spośród tysięcy uchodźców zmuszonych do opuszczenia swych domostw, z terenów objętych pożogą wojenną roku 1914, po wielkiej ofensywie sprzymierzonych armii przeciw rosyjskiej nawale w Galicji Zachodniej i zwycięskiej ośmiodniowej bitwie pod Limanową. 


Wigilia nad Dunajcem w r. 1914


Dzień był chłodny, duże płaty śniegu, spadając na ziemię, tajały, szybko czyniąc błoto na gościńcu niemożliwem do przebycia. Drogi u nas były straszne, do czego przyczyniły się ciągłe przemarsze wojsk naszych i rosyjskich, wytworzywszy z najlepszych, bitych gościńców jakieś bezdenne trzęsawiska, w które ludzie i konie zapadały powyżej kolan. Najgorzej było z wozami, dostarczającemi amunicyi, bo tych nawet sześć koni nie mogło uciągnąć. Treny wlokły się leniwie, jakby przyrosłe do błota, a każde poruszenie kół połączone było z wyrzuceniem olbrzymiej strugi błota, pryskającej na wszystkie strony. Konie obłocone, ludzie pokryci grubą warstwą gliny, jakby pancerzem. Strumienie kałuży przelewały się z gościńca do rowów i tak już przepełnionych. O jakiejkolwiek ścieżce nie było mowy.

Porzucone rosyjskie okopy na wzgórzu Jabłonieckim. Źródło:
http://www.rainerregiment.at/joomla/index.php?option=com_content&view=article&id=115

Bitwa szalała całą siłą swego rozmachu, wymiana strzałów armatnich i karabinowych nie ustawała nawet na chwilę. Grozę położenia powiększały buchające w górę płomienie palących się zagród wiejskich. Huk armat, trajkot karabinów maszynowych, salwy karabinów ręcznych, grzmiały nad naszemi głowami. Strzały nieprzyjacielskie poczęły coraz częściej padać na nasze miasteczko K., wyrywając od czasu do czasu kogoś z pośród żyjących. Ludność początkowo kryła się w piwnicach i przygotowanych już poprzednio dołach w ziemi, ale gdy i tu poczęły ją wyszukiwać nielitościwe oczy armat, bezradna zdała się tylko na Opatrzność Bożą. Wreszcie padł rozkaz opuszczenia wszystkich dołów i piwnic, a szukania schronienia w odległości co najmniej dwóch mil od linii bojowej.

List do ojczyzny. Źródło:
http://www.lsho-jabloniec1914.pl/galeria;limanowa-1914-bitwa-trzech-cesarzy,3.html

Było to na dwa dni przed wigilią Bożego Narodzenia. Kiedy dnia 16 grudnia znikły ostatnie straże rosyjskie, a zjawiły się nasze wojska, radość nie miała granic. Zdawało nam się wówczas, że to chyba już koniec z Moskalami, skoro tak spiesznie i w takim popłochu uciekają. Myśleliśmy wówczas: przynajmniej święta można będzie jako tako pod własną spędzić strzechą. Moskale jednak oparli się nad Dunajcem i rozpoczęła się krwawa bitwa. Niebezpieczeństwo poczęło zagrażać także ludności cywilnej. Kazano jej więc opuszczać własne siedziby i gdzieindziej szukać schronienia. Szli więc wszyscy w milczeniu, nie wiedząc dokąd idą, a troska uwidoczniała się na obliczu. Widok tych nieszczęśliwych był straszny.

Pobojowisko po bitwie pod Limanową. Źródło:
http://www.rainerregiment.at/joomla/index.php?option=com_content&view=article&id=115

Nie zapomnę nigdy scen, na jakie patrzyłem własnemi oczyma. Oto siwiutki, jak gołąb, starzec ciągnie za sobą na postronku ostatnią chudą krowinę, która, jak gdyby przeczuwając smutną swą dolę na tułaczce, opiera się wszelkiemi siłami: pomagają dziadkowi wnuki, popędzając bydlę. Tu znowu jakaś kobiecina w łachmanach dźwiga na plecach całe swoje mienie, związane w płachtę, tam matka tuli do łona najmłodsze dziecko, a obok niej napół nago drepce inne z płaczem. Dalej jakaś nieszczęśliwa w przestrachu zgubiła najmłodszą córkę i z krzykiem, jak błędna, szuka swej zguby, to znowu chłopiec, może dziesięcioletni, porwał na ręce małego pieska i mimo upomnień ze strony matki, ani myśli porzucić swego wiernego towarzysza, Burka. Tu mała dziewczynka unosi swą ukochaną lalkę, tuląc ją silnie do serca – słowem najróżnorodniejsze obrazki, a co jeden to straszniejszy, a każdy inny, – wszystkie zaś przejmujące do szpiku kości, szarpiące nerwy, wzbudzające do łez.

Zima - droga przez las, mal. Wiktor Korecki

Uchodziliśmy więc pieszo, z czem kto mógł, co uważał za najpotrzebniejsze na tej tułaczce, a dużo było nawet takich, co nic z sobą nie wzięli, jakby myśleli, że im już nic więcej nie potrzeba … Droga wypadała nam przez las. Korzenie drzew, oślizgłe z powodu ciągłych deszczów, czyniły wogóle drogę niemożliwą. Należało więc przy najbliższej sposobności wypocząć. Skierowaliśmy się w stronę gajowego. Mały, stary domek o dwóch izbach, nizki, pokryty słomą, błyszczał parą małych okienek, które jakoś zachęcająco zapraszały do siebie, obiecując wewnątrz ciepło, przytułek dla bezdomnych. Przybywszy tutaj, zastaliśmy obydwie izby przepełnione nieszczęśliwymi tułaczami. Wrzaski, lamenty nie miały granic, Gwar, ścisk nie do opisania. Mowy nie było o tem, aby na chwilę usiąść, musieliśmy się jednak zatrzymać, bo dzieci nie mogły już iść dalej, a nieść je na rękach było niemożliwem z powodu fizycznego wyczerpania. W jednej izbie w tym tłumie nieszczęśliwych zastaliśmy państwo T., właścicieli ziemskich z synem, panią B., właścicielkę dóbr, oraz p. T., byłego leśniczego. Ból, troska malowały się na obliczu wszystkich. Mrok zapadł zupełny, mimo, że to dopiero godzina czwarta po południu. Od rana nie mieliśmy nic w ustach. Zgotowaliśmy herbatę, a posiliwszy się nieco, myśleliśmy o jakimś spoczynku. Ale gdzie i jak wśród takiego tłumu zebranych? Nie było innej rady, jak tylko usiadłszy pod ścianą udawać, że się śpi. Czyż jednak było można zmrużyć oko, gdy nagle przerwał ciszę spazmatyczny płacz kobiet? Lamenty, narzekania, trwały całą noc i jeszcze przeciągały się przez cały dzień i tak wciąż, nieustannie. Co my też nieszczęśliwi będziemy robić, jak się odbudujemy, w jaki sposób przyjdziemy do posiadania tego, cośmy niedawno mieli: oto treść narzekań. Kobiety zawodziły z żalu za mężami, którzy poszli na wojnę, dzieci za ojcami, ten za krową, ów za chałupą, chłopcy za gołębiami i królikami, – słowem piekło dantejskie…

Zima z leśniczówką, mal. M. Szczepanik

Tak przeszła nam pierwsza noc na tułaczce. W izbie lamenty przy akompaniamencie ryku armat, pożarów… Rano zdawało się wszystkim, że może jednak wrócą do swoich zagród, bo to przecież wilia, dzień święty, więc i wojna w dniu tym powinna przycichnąć… Złudzenie jednak prysło, gdy strzały ani na chwilę nie milkły, gdy treny, jak zwykle, uwijały się po lesie, dowożąc żywność żołnierzom.

Odwrót Rosjan z pod Limanowej. Źródło:
http://www.lsho-jabloniec1914.pl/galeria;limanowa-1914-bitwa-trzech-cesarzy,3.html

Wilia, dzień najpiękniejszy i najjaśniejszy może w rodzinie polskiej, najbardziej ujmujący za serce nawet ludzi najzimniejszych… Wilia… Ileż to wspomnień ciśnie się do duszy, cała młodość nagle staje przed oczyma.

Niestety ten uroczysty dzień zastał nas na tułaczce, a tysiące naszych braci w rowach strzeleckich. Jeżeli kiedy, to w dniu tym pobyt pod obcym dachem był przykry, ciężki… A jednak?… Musieliśmy teraz zapomnieć o wszystkiem… Nawet dzieci nie dopytywały się, jak zwykle, o aniołka z drzewkiem. Pani T. postanowiła mimo wszystko urządzić jakąś wilię, „żeby przynajmniej nie zapomnieć, że w roku 1914 nie było wilii”. O ryby nie było trudno, bo w pobliżu znajdowały się olbrzymie stawy, ale na czem ryby usmażyć, bo i mąki nie ma i brak odpowiednich naczyń. Chęci jednak nie zawiodły. Zamiast mąki posłużył starty na miał suchar wojskowy. Zupę rybną zaprawiła pani T. tartym sucharem, ryby usmażyła w tartym sucharze, a na trzecie danie była ryba w sosie, również zaprawiona sucharem. Brak talerzy zastąpiliśmy częściowo garnkami, salaterką nadbitą i... chochlą… Widelcy też pożyczaliśmy sobie wzajemnie, czekając jedni na drugich… W milczeniu, przerywanem tylko od czasu do czasu uwagą na temat tak niezwykłego nakrycia, spożyliśmy wieczerzę… Ale w drugiej izbie lamenty nie ustawały ani na chwilę…

Gwiazdka Legionów, mal. Wojciech Kossak

Po wieczerzy wyszliśmy na podwórze… W dali szalało morze płomieni, przygrywał niezwykły huk armat, gdyż, jak później opowiadano, Moskale tego dnia wieczorem uderzyli na nas ze zdwojoną siłą, spodziewając się, że zastaną nas nieprzygotowanymi. Zawiedli się jednak.

 Nocny atak na brygadę kozaków w Limanowej. Źródło:
http://www.lsho-jabloniec1914.pl/galeria;limanowa-1914-bitwa-trzech-cesarzy,3.html

Gdyśmy tak stali wpatrzeni w jaskrawą łunę pożarów, nagle usłyszeliśmy coś, czegobyśmy się nigdy nie byli spodziewali. Oto uszu naszych doszły te tak wszystkim dobrze znane, tak chwytające za serce swą siłą słowa: 

Bóg się rodzi, moc truchleje,
Pan niebiosów obnażony,
Ogień krzepnie, blask ciemnieje…

Nie wiedzieliśmy początkowo, co to ma znaczyć i spoglądaliśmy na siebie w milczeniu, nie umiejąc sobie wytłomaczyć tego zjawiska. Po chwili jednak śpiew ten przycicha, a dolatują nas inne słowa: 

W żłobie leży
Któż pobieży
Kolendować Małemu…

Wzruszeni słuchaliśmy, a śpiew dalej brzmiał, unoszony echem wśród lasu, gdy w dali wtórował mu potężny huk Berty i przygrywały karabiny maszynowe. Dziwne, przejmujące uczucie ogarnęło nas wszystkich, uczucie, którego nigdy w życiu nie zapomnę. Bóg się rodzi, moc truchleje… majaczyło się po głowie, to znowu dolatywało do uszu:

Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi,
Wstańcie pasterze, Chrystus się rodzi…

Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że kolędy śpiewali woźnice, chłopi nasi, zarekwirowani ze swojemi wozami do trenów. Stojąc taborem w poblizkiej wiosce, w ten tradycyjny sposób obchodzili wilię…

O mszy t. zw. Pasterskiej nie było oczywiście mowy. W dzień Bożego Narodzenia udaliśmy się do kościoła. Dom Boży już od wczesnego ranka przepełniony był wiernymi, a na obliczu wszystkich przebijał się straszny, niewypowiedziany ból, oczy wszystkich zamglone były łzami. Podczas podniesienia świątynia nagle jęknęła bólem nurtującym w sercach wszystkich, a płacz zagłuszał słowa modlitwy kapłana… Z dali zaś dochodziły przytłumione głosy armat. Nawet kolendy, zwykle tak wesoło i ochoczo śpiewane, teraz podobne były raczej do jakiejś poważnej pieśni żałobnej; organista, wygrywający je zwykle tonami wysokimi, w szybkiem tempie, teraz grał dziwnie powoli i smętnie. Po skończonej mszy św. cisza zaległa kościół, przerywana tylko od czasu do czasu łkaniem, ofiarowaniem się Panu Bogu.

Na pasterkę, mal. Juliusz Słabiak

Treny tymczasem wciąż się uwijały, zwożąc rannych, dowożąc do okopów prowianty i amunicyę.

Nocny bój o Rafajłową. Legiony w Krapatach. Mal. Juliusz Kossak.

Po świętach, z powodu zbyt wielkiej ciasnoty, panującej w chacie leśnego, zmuszeni byliśmy odbyć pieszo dalszą wędrówkę do wsi B., gdzie znaleźliśmy stosunkowo wygodniejszą izbę i gdzie łatwiej było o prowianty.

Wilii w 1914 roku nigdy nie zapomnę i nie zapomną jej też prawdopodobnie ci wszyscy nieszczęśliwi mieszkańcy okolic naddunajeckich, którzy je razem ze mną spędzili. Jakże szczęśliwymi muszą się czuć dzisiaj, gdy mogą zasiąść przy własnym stole do wspólnej, tej tak rzewnej wieczerzy wigilijnej, której w zeszłym roku nie mieli i gdy mogą razem zaśpiewać tę pieśń, której w roku zeszłym tylko w duchu wtórzyli:

„Bóg się rodzi, moc truchleje!” 
Niemieccy żołnierze podczas świąt Bożego Narodzenia na froncie wschodnim,
na ziemiach polskich, 1914-1915, nr inw. MJP/3620/49.
Źródło: http://wykaz.muzeumpilsudski.pl/pierwsza-wojenna-gwiazdka

Fr. Radło

Tekst przygotował i opracował Józef Szlaga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz