czwartek, 10 maja 2018

70 lat Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Rabce-Zdroju

W miesiącu lutym bieżącego roku, jakoś tak zupełnie bez rozgłosu, minęło okrągłe 70 lat od chwili, gdy w Rabce dokonano oficjalnego, uroczystego  otwarcia Zespołu Sanatoriów Dziecięcych.

Na skutek prowadzonych w czasie ostanie wojny działań celowo wyniszczających kraj oraz jego ludność, stan zdrowia społeczeństwa polskiego, a przede wszystkim jego najmłodszej części, przedstawiał obraz zatrważający.

Badania przeprowadzone na terenie samego tylko Krakowa wykazały, że organizmy około 32% dzieci szkolnych i ponad 28% dzieci w wieku przedszkolnym dotknięte zostały zmianami gruźliczymi. A przecież Kraków nie należał, ani do miast najbardziej przez wojnę zniszczonych, ani też do najuboższych. W innych częściach kraju, czy to na zadymionym Śląsku, w Warszawie, czy też na zrujnowanych terenach wschodnich, wskaźniki te były o wiele wyższe i jeszcze bardziej przerażające.

Taki stan rzeczy wymusił konieczność natychmiastowego, energicznego i skoordynowanego działania władz kraju. Dzieci trzeba było ratować i leczyć, nie szczędząc nakładu środków, sił i energii. W lipcu 1946 roku, na wniosek ówczesnego Ministra Zdrowia, doktora med. Franciszka Litwina, Rada Ministrów powołała  Komitet Organizacyjny Zespołu Sanatoriów Dziecięcych w Rabce. To do niego należała koordynacja działalności poszczególnych sanatoriów, wchodzących w skład Zespołu, troszczenie się o utrzymanie i rozbudowę sanatoriów, a przede wszystkim – co było rzeczą w Polsce zupełnie nową – opracowanie i ustalanie jednolitych zasad i metod leczniczo – wychowawczych, we wszystkich sanatoriach wchodzących w skład Zespołu.

Już w pierwszych dniach 1947 roku przyjęto w Rabce na kurację pierwsze dzieci, a dnia 15 lutego 1948 roku miało miejsce oficjalne i uroczyste otwarcie Zespołu Sanatoriów Dziecięcych w Rabce. Przez 70 lat nieprzerwanej działalności, instytucja ta  przywracała i do dziś przywraca, zdrowie dzieciom chorym; pierwotnie na gruźlicę, a później również na inne choroby układu oddechowego –  i nie tylko – zmieniając z czasem profile leczenia, i co za tym idzie –  nazwy: od Zespołu Sanatoriów Dziecięcych (ZSD), poprzez Dziecięcy Ośrodek Sanatoryjno Prewentoryjny (DOSP), Dziecięcy Ośrodek Chorób Płuc (DOChP), Instytut Matki i Dziecka O/Terenowy (IMiD),  do  dzisiejszego Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc (IgiChP).

Czas płynie, zmieniają się szyldy, przemijają ludzie. Nie zmienia się tylko jedno – misja do  której instytucja ta powołaną została i realizuje ją po dzień dzisiejszy.

Personel lekarski na schodach ODW, głównego sanatorium Zespołu,
dzisiejszego Szpitala Miejskiego.
Stojący 4 od lewej - prof. Jan Rudnik, a 2 od prawej chirurg dr. Żuk.
Zdj. ze zbiorów Józefa Szlagi.


Życie Warszawy z dnia 18.02.1948 roku

Rabka – to zdrowie dla dzieci

Otwarcie imponującego zespołu sanatoryjnego
(Od specjalnego wysłannika)

Rabka w lutym

Przez osiem lat Rabka nie istniała na polskich mapach balneologicznych ...

Niemcy, świadomi wysokich wartości leczniczych tego uzdrowiska dziecięcego w Beskidach, zaanektowali je na czas wojny „nur fur Deutsche”, a w ostatnim dniu pobytu wysadzili w powietrze łazienki i źródła solankowe. Rabka dotąd nie może wylizać się z ran wojennych; jej najpiękniejsze wille – spalone – świecą pustymi oczodołami okien, pensjonaty, których przed wojną było sto, rozszabrowane są doszczętnie.

Mimo to, Rabka liczy parę tysięcy stałych mieszkańców, a otwarcie Zespołu Sanatoriów Dziecięcych będzie początkiem jej odrodzenia. Niemcy bowiem nie zdołali zrabować tego, co najcenniejsze: słońca. Podróżny, zrobiwszy skok pociągiem z szarej doliny mazowieckiej na zbocza Beskidu, staje w nagłym olśnieniu! Znalazł się w najintensywniejszej grze światłocienia: razi go oślepiająca biel śniegu, wabią błękitne cienie lasu.

W mieście Dzieci

Taką ujrzeliśmy Rabkę na uroczystości otwarcia Zespołu Sanatoriów Dziecięcych. Przybył wraz z przedstawicielami świata lekarskiego i prasy – wiceminister Zdrowia, dr. J. Sztachelski i wicemin. Krassowska, która chciała zbadać stan szkolnictwa w tym „mieście dzieci”. Mieliśmy okazję zawrzeć miłą znajomość z grupą Szwajcarów, której przewodniczył minister pełnomocny Szwajcarii, p. Anton Roy Ganz, wielki miłośnik polskiej dzieciarni. Przedstawiciele „Don Suisse” w osobie przewodniczącej, p. Gertrude Lutz i jej współpracowników, zbierali najgorętsze podziękowania za swe dary. Jest to kilka aparatów Rentgena, krótkofalówki, diatermia, lampy do naświetlania, kompletne wyposażenie gabinetu dentystycznego i kliniczno-bakteriologicznego, duże zapasy leków, materiałów opatrunkowych i środków odżywczych, wreszcie zadeklarowana na uroczystości ciężarówka. Drugą dobrą wróżką, oprócz p. Lutz, była przewodnicząca Międzynarodowego Funduszu Pomocy Dzieciom, p. Holbeck, dzięki której sanatoria dostały sporo odżywek. Rumiani, dobroduszni Duńczycy zjechali wprost z zadymionego Zagłębia do słonecznej Rabki, by dokonać szczepień przeciwgruźliczych. Z władz miejscowych wymieńmy woj. Pasemkiewicza, żywo interesującego się postępami odbudowy Rabki, dyrektora Zakładu Zdrojowego d-ra K. Mahlera i kierownika tego wielkiego zespołu leczniczego – dra S. Tarnawskiego.

Ilustracja artykułu "Krysia będzie zdrowa!",
Dziennik Polski z dnia 21.02.1948 roku


Cofamy się o sto lat

Tak, to nie przesada – Rabka eksploatowana jest od stulecia. Pomnikiem dawnych czasów są drewniane domki w parku, zwane niegdyś szumnie „willami” i słynące ze znakomitej kuchni dziecięcej.

Sanatorium dra. Teodora Cybulskiego. Zdj. ze zbiorów Józefa Szlagi.

Z biegiem czasu powstawały coraz piękniejsze domy. Było przed wojną 20 zakładów leczniczych i 100 pensjonatów, ale przeważnie służyły dzieciom zamożnym. Zjeżdżały tu mamusie z rozkapryszonymi pociechami i te piły solankę, płukały nią gardło, kąpały się, gdy setki i tysiące ubogiej dziatwy nie wiedziało nic o cudotwórczych własnościach tej dziwnej wody jodo-bromowej, jedynej na ziemiach polskich.

Sanatorium dra. Karola Marcinkowskiego, 
dzisiejsze II Liceum Ogólnokształcące. 
Zdj. ze zbiorów Józefa Szlag

Dopiero na krótko przed wojną ukazywały się pierwsze sanatoria dziecięce dla mas pracowniczych, między innymi w r. 1937 – Dom Rodziny Kolejowej, zbudowany ze składek kolejarzy. Zniszczony w 50%, a dziś odbudowany, od lipca 1946 r. miał już u siebie 1.353 dzieci. Remont kosztował wprawdzie 24 miliony zł., a wyposażenie wewnętrzne Min. Komunikacji też nie mało, ale dziś jest to trzon Zespołu Sanatoriów Dziecięcych, który składa się z 10 domów na 1.000 dzieci. Członkiem Zespołu może zostać każda osoba prawna na warunkach obustronnej umowy. Pracą Zespołu kieruje dyrektor naczelny przy współudziale Rad: Lekarskiej, Pedagogicznej,Pedologicznej i Administracyjnej. Nadzór ogólny spoczywa w rękach Komitetu Organizacyjnego, jako organu wykonawczego zarządzeń Ministra Zdrowia.

Sanatorium w pensjonacie Bellevue obok Kaplicy Zdrojowej. 
Zdj. ze zbiorów Józefa Szlagi.

Nie chcemy wracać do domu

Jedną z pierwszych czynności Zespołu było zawarcie umów z właścicielami budynków, w celu przystosowania ich do potrzeb lecznictwa. Trudno nie wyrazić podziwu dla obywatelskiego stanowiska Ministra Obrony Narodowej, który ofiarował jeden z najpiękniejszych w Rabce budynków, dawny Oficerski Dom Wypoczynkowy „ODW”, a na budynek administracyjny – Dom Wypoczynkowy dla Podoficerów. W ślad za tym zgłosiły się do Zespołu instytucje, które już uprzednio prowadziły prewentoria dla dzieci, a więc Zjednoczenia Przemysłowe, Zakład Ubezpieczeń Społecznych, itp. Od 10 czerwca 1947 r. Zespół otwiera swe podwoje dla chorej dziatwy.

Jeśli wziąć pod uwagę, że 32% dzieci szkolnych, a 20% przedszkolnych wykazuje zmiany gruźlicze w organizmie, stanie się zrozumiałe wielkie dzieło przywrócenia Rabki do życia.

Sanatorium w pensjonacie Pod Konarami. Zdj. ze zbiorów Józefa Szlagi.

Dzieci mogą się tu uczyć i leczyć przez rok cały dzięki niewielkim wahaniom temperatury, czystości powietrza i nasłonecznieniu. Zwiedziliśmy wszystkie 10 domów. Wszędzie dzieci czują się doskonale. I te, co odsiadują dwutygodniową kwarantannę i te zasznurowane, jak mumie, w swych śpiworach, i hałasujące po śnieżnych wzgórzach.

Sanatorium w pensjonacie Gałązka Rozmarynu, bliźniaczym do Konar. 
Zdj. ze zbiorów Józefa Szlagi.

Ale to są dopiero początki wielkiej akcji, która doprowadzi do stworzenia 5000 łóżek sanatoryjnych w 1950 r., obejmując leczenie schorzenia gruźlicy kostne, reumatyczne i artretyczne.

(wr)

Dziennik Polski z dnia 21.02.1948 roku

Krysia będzie zdrowa!

(Od specjalnego wysłannika „Dziennika Polskiego”)

Rabka, w lutym

Oczy też mogą przeżywać rewolucję. Przeżywają ją podobnie jak wielu ludzi: w pewnym momencie spostrzegają zmiany.

Wyjechaliśmy z Krakowa, w którym tego roku właściwie nie było śniegu. A nie było śniegu, to znaczy, że wszystko rysowało się płaszczyznami, a nie liniami. Nawet kamień bruku, na który upadając skaleczylibyśmy z pewnością głęboko kolano, był zadymiony kurzem, zmrożoną i rozdrobnioną na molekuły ziemią. Ostre jego krawędzie, oglądane nawet z najbardziej bliska rysowałyby się tylko płaszczyznami szarości. A po co mówić o niebie, ciężkim, nie wiadomo jakim cudem opartym na wiotkich, poskręcanych dymach, idących z kominów. Ktoś kiedyś patrząc takiego dnia na Kraków, powiedział: Nawet ładne są te południowe zmierzchy.

Więc kiedy gdzieś już za Mogilanami oderwałem się od czytanej książki i spojrzałem w bok od drogi przez okna samochodu, moje oczy, które pierwsze przeżyły rewolucję, powiedziały mi o rewolucji krajobrazu.

W mgle napoczętego dnia ta rewolucja była łagodna. Zmieniły się wymiary rzeczy spostrzeganych: kamień z ulicy Starowiślnej wyrósł w mijane właśnie wzgórze widoczne na horyzoncie, barwy ze zdecydowanie szarych, pogłębionych w mieście brudną czerwienią starej cegły, tu zamykały się w wąskim pasie szarości. W jej górnej, jaśniejszej gamie.

Ale i to było wstrząsające.

W płaszczyznach obrysowanych bliższymi i dalszymi horyzontami śniegu, leżały matowo, prawie czarne plamy lasu. Krajobraz przypominał rentgenowskie zdjęcie płuc, zajętych dobrze rozwiniętą gruźlicą.

Może tak było dlatego, że jechaliśmy do Rabki, na otwarcie zespołu sanatoriów dla dzieci.

Wróciłem do książki. Oczy spoczęły z ulgą na czarnych rządkach liter książki Dygata „Pożegnania”.

*

Jeszce jeden zakręt i zjeżdżamy z autostrady Kraków – Zakopane na drogę do Rabki. Podobno – normalnie – ta droga jest fatalna. Teraz, pod śniegiem, skryły się wszystkie nierówności i jechało się gładko. Słońca jeszcze nie było i nie wiadomo czy będzie.

Musieliśmy kogoś po drodze zapytać gdzie jest to otwarcie sanatorium. Spotykani po drodze ludzie nie wiedzą nic. Są zdziwieni, zdziwieni tak mocno, że milczeniem które zapada po naszym pytaniu, zdają się oni znowu pytać:
- W Rabce, sanatorium dzieci? Przecież prawie wszystkie pełne są dzieci. A jakieś specjalne?

Po prostu nie wiedzą. Ani pod kościołem, gdzie odbywa się odpust ani dalej, koło stacji autobusowej. Dopiero dorożkarze:
- Pojedziecie prosto, potem na lewo przez most …

Teraz to już nie trudno trafić. Na okazałym gmachu wisi biało czerwona flaga.

Główne sanatorium Zespołu, dawny Oficerski Dom Wypoczynkowy,
przekazany przez Min. Obrony na potrzeby Zespołu Sanatoriów w Rabce.
Zdj. ze zbiorów Józefa Szlagi.

Gmach O.D.W. przeżywa dziś swoje święto. Jest pełny i to podwójnie pełny. Korytarze są po prostu przeładowane gośćmi, którzy tu przyjechali na święto otwarcia i dziećmi, które tu przyjechały po zdrowie. Dzieci jest mniej. Tu. Ale w innych sanatoriach zespołu jest ich w tej chwili około pół tysiąca (wymieniliśmy od razu całą cyfrę – dlaczego dzielić prawdę na fragmenty?).

*

Kiedyśmy wchodzili do gmachu, słońca jeszcze ciągle nie było na niebie.

*

Święto to dzień wolny od pracy. Akademia to pracowite spędzenie święta. Wynik: zmęczenie. Tak jest prawie zawsze i wiem, że uwierzycie mi z trudem, kiedy stwierdzę: tu było inaczej. Dlaczego?

Myśmy się spóźnili trochę. Na salę, w której odbywała się akademia, weszliśmy prowadzeni przez kogoś tutejszego bocznymi schodami. Po drodze spotkaliśmy wpółotwarte drzwi do jakiegoś interesującego gabinetu, zatrzymaliśmy się trochę, a tam na drugim piętrze już się zaczęło. Przepraszam Czytelników  - ale niedokładnie wiem jak.

Kiedy myśmy weszli, ktoś mówił czym jest ten „Zespól Sanatoriów dla Dzieci w Rabce”.

„By wykorzystać wyżej wymienione własności klimatyczne Rabki – kiedy nas nie było prelegent musiał o nich mówić więcej – Komitet Organizacyjny przy Ministerstwie Zdrowia powołał do życia instytucję o oficjalnej nazwie „Zespół Sanatoriów dla Dzieci w Rabce”, która ma na celu organizowanie i wykonywanie lecznictwa sanatoryjnego w Rabce przez:
–  koordynowanie prac wszystkich sanatoriów,
–  utrzymywanie potrzebnych zakładów oraz urządzeń leczniczych,
–  zaopatrywanie sanatoriów w sprzęt, leki i materiały sanitarne,
–  ustalanie jednolitych zasad i metod lecznictwa, opieki i dożywiania dzieci,
–  współpracę z władzami szkolnymi w kierunku wychowywania i nauczania chorych dzieci.

Członkiem zespołu może zostać każda osoba prawna, przyjęta przez komitet zespołu., na warunkach obustronnej umowy, zawartej z zespołem. Mowa tu o sanatoriach, będących własnością Zjednoczeń przemysłowych, urzędów czy Związków Zawodowych...”.

Padają cyfry i dalsze… paragrafy. Czasem tę z prawniczą dokładnością skonstruowaną budowę rozsadzi zaczajony  w jakimś słowie ładunek sentymentu. I wystrzeli w kierunku Ministerstwa Obrony Narodowej, które ofiarowało na rzecz zespołu jeden z najpiękniejszych w Rabce gmachów, dawny Oficerski Dom Wypoczynkowy, a na budynek administracyjny dawny Dom Wypoczynkowy KOP -u, albo w kierunku Ministerstwa Oświaty, władz wojewódzkich. A potem cały pęk naprawdę pięknych  i ciepłych słów pod adresem organizacji „Don Suisse”, która ofiarowała Zespołowi szereg cennych aparatów Roentgena, krótkofalówek, kompletnie wyposażony, gabinet dentystyczny

Słowa zawsze padają „pod adresem”. Tu też. W pierwszych rzędach krzeseł od prawej siedzi wojewoda krakowski dr K. Pasenkiewicz, obok niego pani Gertruda Lutz, przewodnicząca „Don Suisse” w Polsce, a od lewej wiceminister Krassowska, minister pełnomocny Szwajcarii w Polsce p. Roy Ganz i wiceminister Sztachelski, głębiej – jak zawsze – przedstawiciele, dalej lekarze personel sanatorium, goście i dzieci. Tylko te z tego sanatorium. Jest ich tu około dwustu. Dużo.

Wszystkich dzieci leczyło się w Rabce dotąd 999. Teraz – jak to już powiedzieliśmy – jest ich jeszcze pół tysiąca. Poprawa nastąpiła u 553 dzieci, bez poprawy odjechało z Rabki 34 dzieci, w dalszym leczeniu pozostaje 359.

Tak mówi ten pan z Komitetu Organizacyjnego. Polskie słowa trzeba tłumaczyć na język zrozumiały dla gości. Nie wszyscy tak jak min. Roy Ganz znają język polski. Nie wszyscy znają francuski.

Kartkę z notatkami można na chwilę odłożyć, można przez chwilę myśleć o tym co się słyszało. Albo – po prostu popatrzeć przez okno.
  Z wysokości drugiego piętra nie widać bezpośredniego otoczenia budynku. Widać daleki horyzont, śnieg i bardzo blisko, zaledwie kilka metrów od okna – można by prawie ręką sięgnąć – ośnieżony szczyt sosny. Płaskie miotełki igieł pokryte są grubą warstwą śniegu, który na tle nieba wydaje się być ciepły. Z gałązek, jak duże zastygłe krople miodu spływają brązowe szyszki. Cały obraz – czy krajobraz – pełny jest linii i barw. Niepokoi swoim naturalizmem.

Oczy przeżywają jeszcze jedną rewolucję. I przekazują sygnał mózgowi: w Rabce świeci słońce!

Co to znaczy, zrozumiałem dopiero tam wśród dzieci.

Ilustracja artykułu "Krysia będzie zdrowa!",
Dziennik Polski z dnia 21.02.1948 roku

*

Nie wiem w jakim to było sanatorium, nie wiem czy nazywało się „Wiosna”, „Lotos”, „Jagiellonka”, „Szczęść Boże”, a może jeszcze inaczej. Jest ich tu tyle – teraz już dziewięć. Swoje mają kolejarze, swoje mają hutnicy, dla swoich dzieci pracownicy Przemysłu Paliw Płynnych. Kiedy zwiedzaliśmy już same sanatoria, kiedy rozmawialiśmy z dziećmi, nie zapisywaliśmy niczego. Dzieci mówią rzeczy tak proste, że te głęboko zapadają w pamięć.

Wśród leżakujących dziewczynek jest jedna, która by zwróciła na siebie uwagę wśród tysiąca innych. Ma ogromne niebieskie oczy i twarzyczkę rozświetloną jakimś wewnętrznym, niebezpiecznym światłem. Chora, chora może bardziej niż inne i dlatego taka piękna?

Nie wiem, nie pytam o to pani w białym kitlu, która krąży wśród dzieci i notuje mierzoną temperaturę. Boję się tylko, że to dziecko jest nieszczęśliwe.
–  Jak tu długo jesteś?
–  36 dni.
–  A jak się czujesz?
–  Dobrze.

Po tym słowie powiedzianym spontanicznie, oczekuję entuzjazmu – na próżno.
–  Nie mam wieczorami gorączki i kiedy zasypiam nie słyszę szumu w uszach tak jak w domu. Chciałabym tu zostać jeszcze długo. Tak długo aż będę zdrowa – a potem: –  proszę mi powiedzieć dlaczego ja jestem chora?
–  Nie jesteś chora. Jesteś tylko osłabiona.

Kłamię? Nie wiem.

Z tarasu, na którym weranduje Krysia i jej kilkadziesiąt koleżanek i kolegów roztacza się najpiękniejszy widok. Jest pełny słońca i nadziei. Mamy ją oboje – prawda Krysiu?

Rozmawiałem potem jeszcze z innymi dziećmi. Kolego Węglowski, który mi towarzyszył w tej wycieczce z nieodłącznym aparatem, fotografował je bez przerwy. Kiedy kończył rolkę filmu, powiada do mnie:
–  Fotografuję i fotografuję. Ile tu jest tych dzieci, a ile jeszcze w Polsce jest dzieci, które by tu być powinny…

„Żeby zabezpieczyć dziecko polskie przed skutkami wojny, musielibyśmy dysponować dziesięcioma tysiącami łóżek sanatoryjnych tylko dla dzieci. Dziecka nie można leczyć wtedy, kiedy gruźlica poważnie zaczyna grozić organizmowi, kiedy go atakuje z całą siłą. Trzeba chorobę uprzedzić. Profilaktyka” – przypominam sobie urywek z czyjegoś przemówienia. Ale go nie powtarzam koledze Węglowskiemu. Poco? On też słyszał.

Wychodzimy w górę – to znowu schodzimy w dół. Od budynku do budynku. Pokazują nam wszystko i ciągle mówią: mało lekarzy, mało pielęgniarek, mało nauczycieli, mało miejsca dla dzieci. To wszystko co państwo widzą powstało w ciągu kilku miesięcy. W Rabce powstanie miasto dzieci.

I znowu przypominają mi się słowa wojewody Pasenkiewicza o tym nowym punkcie, który powstanie na mapie Polski:   Rabka  –  Miasto Dzieci.

Piszę to z dużych liter – całkiem świadomie.

Po zwiedzeniu Zespołu dalszy ciąg akademii, albo dopiero prawdziwa akademia. Bo tamto rano, to może była tylko konferencja. Teraz, w czasie tej drugiej akademii, kolej na dzieci. One występują. Ci najmniejsi dziękują tym bardzo dorosłym serdecznie za wszystko. Wiązanki biało czerwonych kwiatów dla wiceministra  Sztachelskiego, wiceministra Krassowskiej, dla pani Lutz, min. Roy Ganza, dla wojewody.

Dzieci śpiewają hymn polski, potem szwajcarski. Ten drugi po francusku.

Za oknami jest już ciemno. Z jasnego pokoju nie widać gwiazd, ale na pewno są. Za tym oknem jest – teraz niewidzialna – sosna z gałęziami w wysokim śniegu. Wystarczy przymknąć oczy, aby ją widzieć: płaskie miotełki igieł pokryte są grubą warstwą śniegu, który na tle nieba wydaje się być ciepły. Z gałązek, jak duże zastygłe krople miodu spływają brązowe szyszki. Cały obraz – czy krajobraz? – pełny jest linii i barw.

Pod przymkniętymi powiekami oczy przeżywają jeszcze jedną rewolucję. I przesyłają mózgowi: Krysia będzie zdrowa!

Zbigniew Kwiatkowski

Test opracował i nadesłał Józef Szlaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz